OZE - Artykuł niesponsorowany

Podziel się:
Nie jest dobrze zostać w tyle. Jednak idąc na przód trzeba mieć rozeznanie, czy krok, który chcemy zrobić, nie zaprowadzi nas w ślepą uliczkę. Przeważnie nie potrafimy racjonalnie spojrzeć na rzeczywistość. Nauczeni odbierać informacje, a nie je przetwarzać i analizować, łapiemy się jak ryba na wędkę, nawet wtedy, gdy haczyk jest pusty.

Polska to państwo będące członkiem Unii Europejskiej, co zobowiązuje niejako do pewnych działań, czasem wymuszanych prawnie, czasem nie. Nie produkujemy tylu szkodliwych związków, jak inne kraje np. Chiny, jednak to my jesteśmy obarczeni odpowiedzialnością za ten stan rzeczy (mamy ograniczać emisję). Wymusza się na nas, byśmy inwestowali w OZE. Wtedy ładnie o nas piszą w niemieckich gazetach (i w polskich, które w większości należą do niemieckich wydawnictw). Tylko, że działa to na zasadzie akwizycji, sprzedawca czaruje marketingowo, uciekając się do najróżniejszych sztuczek (np. obietnica o sprzedaży nadprodukcji energii do sieci), by wepchnąć nas w ramiona kredytu.

Fot. FlickrFot. Flickr
Panele fotowoltaiczne niewyposażone w odbiorniki służące do magazynowania nadwyżki energii to towar mało atrakcyjny. Będąc podłączonym do państwowych sieci energetycznych i zarazem podpierając się energią odnawialną, tak naprawdę niewiele zyskujemy. Dopóki nie istnieje efektywny i tani sposób na magazynowanie energii, przydomowa elektrownia fotowoltaiczna to po prostu cholernie drogi gadżet, a nie elektrownia. Co więcej, elektrownia, która szkodzi, gdyż filozofia jej produkcji to tzw. produce and forget (produkować bez oglądania się na nic). Stosowanie przydomowych elektrowni (na dużą skalę), przy jednoczesnym kontynuowaniu poboru prądu z sieci głównej, powoduje wahania w jego przepływie. Sytuacja w Niemczech, na których powinniśmy się uczyć, sugeruje, że może być to kłopotliwe. Sąsiadująca z niemiecką republiką Holandia, zainstalowała na liniach transgranicznych przesuwniki fazowe, które regulują zmianę rozpływów mocy w systemie. Wszystko po to, by zminimalizować ryzyko blackoutu (awarii o szerokim zasięgu). Na granicy polsko-niemieckiej przesuwniki pojawiły się również.
REKLAMA:

W Polsce nie istnieje możliwość dostosowania się do systemu elektroenergetycznego, bo nie ma na to absolutnie żadnych przepisów i nikt tego nie kontroluje. Nie ma zorganizowanej jednostki, która kontrolowałaby przyrost na danym terenie przydomowych elektrowni, aby tym samym móc oszacować zmiany jakie zajdą w dostawach prądu. Taka sytuacja, gdy dać jej się rozwinąć, doprowadzi do napięć. Stąd mogą brać się awarie. Czy jesteśmy gotowi na network cooperation (współpraca sieciowa)? Wymagałoby to uporządkowania sytuacji na poziomie administracyjnym, powołania odpowiednich jednostek do kontrolowania sytuacji. Owszem, zostało powołane Ministerstwo Energii (8 grudnia 2015 roku), jednak to żadna gwarancja, że nastanie ład i porządek. Wręcz przeciwnie, grozi jeszcze większym chaosem.

Być może dojdziemy do sytuacji, gdzie przydomowe elektrownie wyposażone w „magazyny na energię”, będą tym, czym są zbiorniki z gazem na terenie domu, do którego nie da się doprowadzić przyłącza (albo da się, ale jest to zbyt kosztowne). Być może rozwój fotowoltaiki osiągnie taki poziom wydajności, że będzie mogła być jedynym źródłem prądu. Póki co, wydajność paneli szacuje się na 15-20 procent, a brak możliwości generowania prądu nocą dyskwalifikuje je, jako jej jedyne źródło. Z czasem jednak ulegnie to zmianie. Warto przypomnieć sobie boom na komputery stacjonarne w latach 90. Czemu nie spojrzeć analogicznie na sytuację związaną z wdrażaniem paneli fotowoltaicznych na polski rynek? Chodzi o to, że być może skupujemy to, co już jest na świecie przestarzałe. Warto wiedzieć, że technologia wędruje z Niemiec, dokąd trafiła z Ameryki. Tylko, że panele to nie zabawka wielkości (mam tu na myśli zarówno gabaryty i koszt) komputera. Gdy będziemy chcieli, mimo wszystko, wymienić je na nowe, a będziemy bo ich żywotność jest ograniczona, pojawi się problem z utylizacją. Pojawi się na pewno, bo panele wykonane są z pierwiastków, które ulegają korozji czasu. Gdzie panel trafi po demontażu? Na wysypisko w lesie? Na firmy zajmujące się utylizacją krzemowych paneli nie ma co za szybko liczyć, bo przemysł ten nie jest rozwinięty na tyle, by powstała firma zajmująca się problemem (w Polsce). Politechnika Gdańska, choć w wyniku badań przygotowała konkretne rozwiązania dotyczące utylizacji paneli, nie deklaruje chęci wdrożenia w życie pomysłu, gdyż rynek jest zbyt mały.

Być może powyższe dywagacje stoją już jedną nogą w przeszłości, bo powstaje technologia, która wyprze fotowoltaikę w takim kształcie, w jakim ją znamy. Czas pokaże.
REKLAMA:
REKLAMA:
Źródło: oBud.pl
#czytelnia #do energooszczednosc #fotowoltaika #eko #obud #Panele fotowoltaiczne

Więcej tematów: